L4 to nic przyjemnego, zwłaszcza gdy drapie gardło i ciągle chce się kichać. Jednak postanowiłam znaleźć w nim jakieś plusy. Pomiędzy ciepłym kocem i herbatą z cytryną postanowiłam przenieść się wprost do gorącej Afryki i sięgnąć po książkę Biała Masajka Cornnie Hofmann.
To pozycja, która leżała na półce z książkami w moim domu rodzinnym już od dłuższego czasu. Wciąż jednak przegrywała z innymi pozycjami. Na szczęście w trakcie Świąt Wielkanocnych, szukając czegoś na wieczór, rzuciła mi się w oczy.
Nie wiem jak to możliwe, że jeszcze jej nie czytałam, skoro kilka lat temu na jej podstawie powstał film, a sama książka świeciła tryumf popularności. Jak to jednak ja, sierotka Marysia, znajduje takie perełki zawsze po czasie.
Muszę przyznać, że książka czyta się sama. Ledwo otwierałam pierwszą stronę a już byłam na 10. To co najbardziej urzekło mnie w niej to sam kunszt pisarski – książka napisana jest jak reportaż, zwięźle i konkretnie. Magia Afryki pokazana jest w jej rytuałach, połączeniu świata Masajów oraz cywilizacji turystów, do której to plemię musiało się w jakiś sposób dostosować.
Chociaż jestem w dopiero w połowie, pisząc ten wpis, już myślę o tym, by do niej wrócić. Podoba mi się to, że książka, przynajmniej na razie, nie przestawia patosu miłości, rozstania ani 30 kartkowych opisów przyrody. Przedstawia fakty, uczucia i decyzje. Szybko, przejrzyście, bez przynudzania.
Cornnie, bohaterka powieści, to osoba którą z jednej strony podziwiam – za odwagę w postępowaniu, z drugiej jednak strony zastanawiam się nad jej głupotą. O ile pozazdrościć można jej porzucenia swojego Szwajcarskiego domu i przeżycia wspaniałej przygody z dala od cywilizacji (sama chętnie bym tak uciekła na kilka dni) to jednak budzi się pytanie – czy autorka była aż tak nieodpowiedzialna by poświęcić wszystko dla mężczyzny, którego całkowicie nie znała?
Czytając początek miłości Cornnie i Masaja Lketinga wydaje się, jakby to ona sterowała wszystkimi wydarzeniami. Od pierwszego spotkania dziewczyna czekała na kolejne, zainicjowane przez nią spotkanie, a po poznaniu bliżej swojego wybranka dość desperacko wkroczyła w jego życie. W końcu to ona a nie Lketing marzyła o afrykańskim romansie. Czytając kolejne kartki ma się wrażenie, że biała kobieta zachłyśnięta obcą jej kulturą, całkowicie nie przemyślała następstw swojego postępowania. Kompletny brak znajomości kultury swojego ukochanego plus wcześniejsze, dostatnie życie bizneswomen nijak miały się do standardów życia małego plemienia, ulokowanego w środku buszu.
Nie zdradzę Wam końca, bo być może są jeszcze tacy, którzy tej książki nie czytali – powiem jednak jedno. Warto przeczytać tą historię i samemu wyciągnąć z niej wnioski. Czy szczęście a chwilowa fascynacja to jedno i to samo? Czy my, Europejczycy, nie traktujemy obcych nam krajów jak przelotnego flirtu. W końcu do zakochania jeden krok.
Na chłodne początki wiosny, rozgrzejcie swoje umysły gorącą Afryką!
źródło zdjęcia: www.filmmusic.pl